Ufaj ale z głową
Po kolejnej dłuuuższej przerwie, przychodzę do Was z tematem, który
ostatnio staje się coraz bardziej popularny wśród psiarzy. Nie skończyłam z
pisaniem na blogu, po prostu koniec studiów ma swoje wady i zalety. Przede wszystkim
na ostatniej prostej jest najwięcej do zrobienia, wierzcie mi. Mimo, że miałam
(i nadal mam!) tyle nowych tematów do poruszenia, to niestety czas okazał się
mniej łaskawy i po prostu zaczęło mi go brakować – na tyle, że przy podjęciu
próby napisania chociaż krótkiego tekstu (głównie w nocy), po prostu zasypiałam…
Ale przejdźmy teraz do rzeczy. Jak to jest z tym zaufaniem względem naszego
pupila? Czy naprawdę możemy mu ufać w 100% i możemy być pewni, że w każdej
sytuacji przewidzimy jego reakcję?
W stosunku do mnie - ufam swojemu psu w 99,99% (żeby nie
było tak ładnie, że w stu ;P), jednak zawsze pozostaje margines ograniczonego
zaufania. Natomiast w stosunku do innych ludzi i psów, moje zaufanie do niego
jest mocno ograniczone. Mniej więcej wiem w jakich sytuacjach mogę spodziewać
się konkretnej reakcji z jego strony. Mogę to powiedzieć dopiero po 6 wspólnie
spędzonych latach. Wiem, że nie lubi ludzi w kapturach, z laskami, dziwnie się
zachowujących czy ubranych w jakieś ogromne futra (szczególnie zimą). Kilka
razy zostałam już zaskoczona zachowaniem swojego psa – zarówno pozytywnie, jak i
negatywnie. Na początku były sytuacje, w których być może to ja nie skupiłam
się na tym, by przewidzieć jego reakcję, a może po prostu za bardzo mu wówczas zaufałam.
Obecnie zdarzają się sytuacje, w których nie wiem czego się spodziewać, dlatego
wolę chuchać na zimne. Ale są też
momenty, w których przygotowana na zupełnie inną reakcję ze strony psa, zostaję
mile zaskoczona – na przykład zamiast szczekania na błąkającego się burka,
otrzymuję w zamian brak reakcji na jego widok. :)
Proszę się nie bać, mój pies nic nie zrobi! – słyszę w oddali nawoływania właściciela (ile to już
razy ten tekst doszedł do moich uszu, który działa na mnie jak płachta na byka…),
którego pies właśnie podąża w naszą stronę. Proszę, żeby zawołał swojego
czworonoga i na chwilę go przytrzymał. Niestety jest w takiej odległości, że
nawet jakby zaraz miał nastąpić armagedon, właściciel nie jest wstanie ani
odwołać swojego psa, ani tym bardziej szybko pojawić się obok nas. Mój pies
oczywiście robi przyczajkę i przywiera do ziemi na tyle, że nie jestem wstanie go
ruszyć. Wierzcie mi, ale jak przywrze do podłoża to nawet wołami nie da się go odciągnąć.
Nic to, czekam „posłusznie” aż pies tego właściciela do nas podbiegnie, całkowicie
luzuję smycz no bo cóż innego mi pozostaje. Widzę po posturze tamtego psa (i
mojego), że jest przyjaźnie nastawiony, więc sprawia mi to chwilową ulgę i pozwalam
im się przywitać. Wszystko super aż do momentu, gdy tamten zaczął odchodzić w
swoją stronę, a Karo, jak to ma w zwyczaju, zaczął szczekać. Wtedy nastąpił nieoczekiwany
zwrot akcji, który wprawia w osłupienie właściciela tamtego czworonoga. Ten
spokojny, łagodny piesek, który przecież NIC nie zrobi, nagle jeży grzbiet do
rozmiarów, których chyba nigdy bym się nie spodziewała i zaczyna kłapać zębami
w powietrzu odstraszając przeciwnika (na szczęście do nas nie doskakuje). Tylko
dlatego, że mój pies zaczął szczekać… Katem oka widzę jak właściciel przyśpiesza
kroku i wkrótce dobiega do nas łapiąc swojego psa za obrożę. Zdezorientowany
nie wie co powiedzieć, przeprasza kilkanaście razy i nie wierzy w to, że jego
ukochany pupil zachował się tak, a nie inaczej. Dobrze wie, że gdyby wydarzyło
się coś gorszego, byłaby to w większości jego wina. Przecież prosiłam o
przytrzymanie psa. Ale wszak jego Pimpuś nic nie zrobi…
Takich sytuacji niestety jest o wiele więcej. Nieodpowiedzialność
i całkowite zaufanie do swojego psa względem innych osób i zwierząt, jest niestety
nieodpowiedzialne. Głównie dlatego, że może doprowadzić do wielu, bardziej lub
mniej, konfliktowych sytuacji. Ludzie nie rozumieją, że pies to zwierzę, które
będzie reagować instynktownie, którego zachowania nie można do końca
przewidzieć. Wierzą mu całkowicie, bo przecież ich piesek jest zawsze taki
spokojny i nie wiedzą dlaczego w danej sytuacji zareagował inaczej niż
zazwyczaj. Przecież nigdy tak nie robił… Przyznam szczerze, że bardzo mnie
denerwuje takie podejście do sprawy. Oczywiście nie mówię, żeby w ogóle nie
ufać psu. Bo zaufanie, zaraz obok wzajemnego szacunku, jest jednym z
podstawowych elementów służących do nawiązania więzi ze swoim pupilem. Jednak
uważam, że zbytnie zaufanie powoduje, iż właściciele pozwalają swoim
czworonogom praktycznie na wszystko. A to prowadzi do wielu kłopotliwych
sytuacji, w których możemy się znaleźć. Właściciele, którzy darzą swoje psy
100% zaufaniem, widzą je znacznie lepszymi niż są w rzeczywistości. Potem się
okazuje, że ten wielce „grzeczny” piesek to wcielony tyran i furiat, który
będzie naskakiwał na naszego psa i kłapał w powietrzu swoimi zębiskami
prezentując całą zawartość paszczy. Wystarczy chwila nieuwagi, odwrócenie wzroku
w nieodpowiednim momencie i katastrofa gotowa. Nie może być tak, że podczas
spaceru z innymi psami zupełnie nie zwracamy uwagi na naszego pupila. Bo
przecież mu ufamy. Całkowicie i bezgranicznie. Mimo to, należy pamiętać, że
nigdy nie możemy być pewni tego, jak nasz pies zareaguje na widok innego burka
biegającego luzem czy idącego z właścicielem. Przecież nie każdy pies musi tolerować
inne. Bierzmy pod uwagę również innych
ludzi spacerujących ze swoimi pupilami – jeśli wierzymy, że nasz pies nic nie
zrobi, to przynajmniej uszanujmy innych i złapmy swojego czworonoga. Przecież
nigdy nie możemy być pewni jak na naszego psa zareaguje inny zwierzak. Nawet
jeśli do tej pory nasz psiak zawsze był spokojny, nie możemy mieć pewności, że
za sto pierwszym razem coś go nie sprowokuje i nie zacznie zachowywać się
inaczej. Dlatego zastanówmy się kilka razy zanim powiemy komuś, że „nasz pies nic nie zrobi”…
A Wy jak uważacie – psa można obdarzyć całkowitym zaufaniem,
czy jednak powinno być ono ograniczone?
Jakiś czas temu stworzyłam podobny post :) Zgadzam się z Tobą i trudno mi wręcz dodać coś od siebie. W moim przypadku także spory "staż" zrobił swoje i nauczył ostrożności, ale też przekonał, że czasami warto podjąć ryzyko i nie popadać w paranoję. Dlatego też obstaję za zasadą ograniczonego zaufania, przede wszystkim do własnego psa, ale także otoczenia. Absolutnie nie popieram opinii, że wszystko, co nadchodzi z zewnątrz stanowi zagrożenie, lecz bardzo często okazuje się, że to, co jest pewne i bezpieczne, jest takie tylko w naszej głowie... Przykładowo, jeśli obcy ludzie chcą głaskać mojego psa to pozwalam, bo to jest właśnie ten punkt, w którym mu ufam (oczywiście zawsze obserwuję jego reakcję). Natomiast w kontaktach psio-psich nie mam do niego zaufania i jeśli spotkanie z drugim czworonogiem nie jest planowane to zapobiegawczo odmawiam - rzadko przebiega ono tak, jakbym sobie życzyła, więc po co strzępić sobie nerwy? Często łapię się na tym, że nawet jeśli Jim zachowuje się dobrze przy innych zwierzakach, to nie spuszczam go z oka i staram się zareagować nim coś głupiego przyjdzie mu do głowy, bo to w końcu mój Jim i kto go tam wie... :P
OdpowiedzUsuńNajmocniej przepraszam, ale dopiero teraz zauważyłam, że dodałaś komentarz. Okropnie mi głupio... :(
UsuńW takim razie muszę nadrobić zaległości w czytaniu postów, bo chyba coś mi umknęło! :) Jeśli chodzi o kwestię zaufania, to nie mam już co dodać do Twojego komentarza. :) Może tylko tyle, że to my znamy nasze psy najlepiej i wiemy do czego te "bestie"są zdolne oraz na ile możemy im zaufać. Podobnie jak Ty, przy interakcjach z innymi psami oraz ludźmi, Karo jest pod moją baczną obserwacją. Nie zawsze wiem co może mu wpaść do tej jego główki i czym tym razem mnie zaskoczy... :D