[RECENZJA KSIĄŻKI]: Mój przyjaciel Henry
Autor: Gardner Nuala
Tytuł: Mój przyjaciel Henry
Wydawnictwo: Galaktyka
Seria: Zapach pomarańczy
Rok i miejsce wydania: Łódź, 2008
Liczba
stron: 349
Przyznam szczerze, że do przeczytania tej książki robiłam
dwa podejścia. Pierwszy raz, jako nastolatka, która po prostu nie mogła jej
zrozumieć. Tak szybko jak po nią wówczas sięgnęłam, tak szybko książka wróciła
na półkę. I tak, po dobrych 8 latach, postanowiłam ponownie wziąć ją do rąk.
Przeczytałam, nie raz się wzruszyłam i nie raz wyraziłam swój podziw dla tego,
ile człowiek jest wstanie unieść na swoich barkach.
Historia opisana na kartach książki, jest autentyczna. Nie pozostawia
więc złudzeń, że jeśli się kogoś kocha, to zrobi się dla niego wszystko. A
jeśli jest się rodzicem, to zrobi się jeszcze więcej. Historia dotyczy dziecka
dotkniętego autyzmem, któremu z pomocą przychodzi wiele osób, jednak głównym
terapeutą okazuje się pies – golden retriever o imieniu Henry. Wkraczając do ich
domu i życia, państwo Gardnerowie nie zdawali sobie spawy, jak drogocenny w
terapii okaże się pies. To właśnie on spowodował, że udało im się otworzyć
drzwi do świata ich dziecka. Dzięki niemu udało się pokonać wiele przeciwności
losu, gdy sytuacja była naprawdę tragiczna. Droga, którą Gardnerowie musieli
przejść, była naprawdę trudna. W tym momencie należy zaznaczyć, że warto
walczyć nawet wtedy, gdy sytuacja wydaje się być naprawdę beznadziejna.
Przecież tutaj liczyła się przyszłość ich syna, Dale’a, który był dotknięty
najcięższą postacią autyzmu.
Po przeczytaniu książki (jak i w trakcie czytania), nasuwało się mnóstwo
pytań - tych trudniejszych, przeważnie pozostawionych bez odpowiedzi, jak i
łatwiejszych, na które odpowiedź znalazłam wewnątrz książki - Co by było, gdyby takie dziecko zostało
pozostawione bez pomocy, której tak bardzo potrzebowało? Gdyby nikt się nim nie
zainteresował? Ile potrafi znieść rodzic, gdy chodzi o jego własne dziecko?
Opowieść ta pokazuje, że życie lubi być przewrotne, a bez walki i uporu,
przeważnie niczego nie osiągniemy. Do tej pory nie wiem, skąd Gardnerowie brali
tyle siły, by codziennie stawiać czoło chorobie ich synka. Jest to piękna i
wzruszająca opowieść, która pokazuje, że w życiu można znieść wiele, a zarazem
można pokonać wiele przeciwności losu. Nigdy nie należy się poddawać i wątpić,
bo jeśli chcemy coś osiągnąć, musimy do tego dążyć. Upór i chęć walki, w tym
przypadku rodziców o dziecko, może zdziałać cuda. Przypadkowe spotkanie z psem,
odmieni życie Gardnerów na zawsze. Dogoterapia okazała się najlepszym
rozwiązaniem, którego chyba nikt się nie spodziewał. To właśnie pies, okazał
się najlepszym łącznikiem pomiędzy rzeczywistością, a zamkniętym światem
autystycznego dziecka. Henry okazał się bezcenną pomocą w walce z chorobą
Dale’a. Jest to kolejna wspaniała historia, która pokazuje i uświadamia czytelnikowi,
że pies po raz kolejny potwierdza fakt, że jest najlepszym przyjacielem
człowieka. To właśnie on towarzyszy nam każdego dnia, jest z nami na dobre i na
złe. Pomaga w trudnych chwilach i jest najwspanialszym terapeutą na świecie.
Nasuwa się pytanie, czy polecam tą książkę? Tak. Mimo, że nie jest ona
„lekka, łatwa i przyjemna”, ze względu na poruszany w niej temat. Ale uczy,
wiele pokazuje i sprawia, że zaczynamy doceniać to, co mamy. Odnajdujemy w niej
drugie dno, które kryje się pod, z pozoru, „zwykłą” historią o autystycznym
dziecku. Uświadamia nam wiele spraw, które umykają nam w codziennej monotonii.
Wpływa na emocje czytelnika oraz pozwala na osobiste przemyślenia po
przeczytaniu lektury.
Komentarze
Prześlij komentarz