I amatorski dogtrekking

Takim oto miłym akcentem, oficjalnie zakończyłam swoje wakacje. W sobotę 7 października 2017 roku, zmotywowana faktem, że nigdzie nie muszę dojeżdżać, wybrałam się na I Amatorski Dogtrekking, organizowany w moim mieście zamieszkania. Spotkało się to z nie małym zaskoczeniem. Żal było nie skorzystać. Tak więc zgłoszenie wysłałam dwa dni przed zawodami i niecierpliwie oczekiwałam soboty.

Źródło: lokalna gazeta
Przyznam szczerze, że byłam naprawdę sceptycznie nastawiona. Zdecydowałam się wyłącznie po to, by zobaczyć co i jak. Nie spodziewałam się jakiegoś specjalnego efektu wow… I tutaj pierwszy plus, byłam mile zaskoczona całą organizacją imprezy! Naprawdę bardzo się postarali! Dodatkowym atutem było to, że na miejsce startu mogłam wyjść 5 min wcześniej. :D No dobra, 10 min. by na spokojnie wszystko ogarnąć. Jednak moja ciekawość wzięła górę i na miejscu byłam 40 min przed startem. ;-) Potwierdziłam swoją obecność, odebrałam mapkę, mini-pakiet startowy, ogarnęłam kontrolę weterynaryjną i… tutaj ponowne zaskoczenie. Pan weterynarz był tak przejęty stanem zdrowia zwierzaków, że należą mu się ogromne gratulacje! :D Przeprowadzał wywiad z właścicielami na temat zdrowia psiaków (np. czy zażywają jakieś tabletki itp.), osłuchiwał psiaki, sprawdzał czy jest aktualne szczepienie przeciwko wściekliźnie. Spisał się na medal. ;-)

Szeroki uśmiech pojawił się zaraz po tym, jak zobaczyłam naszą trasę. Była ona krótka, liczyła tylko 5 km i prowadziła terenami, które praktycznie codziennie przemierzamy na spacerze. Więc zaświeciła mi się czerwona lamka, że trzeba spróbować być w pierwszej piątce. Dlaczego? Bo wygrywało pięciu pierwszych zawodników. Stwierdziłam, że warto trochę porywalizować, tym bardziej, że wszystkich uczestników było bodajże 12. Podczas mojego ogarniania mapy, dołączyła do nas koleżanka z dwoma borderami i o godzinie 10 wystartowaliśmy. Znaczy się, nasze ambicje na samym początku nie dawały o sobie znać, dopiero z czasem przybrały na sile. :D Nie oszukujmy się, wszystko przemawiało za tym, by się trochę wysilić – krótka trasa, znajome tereny i mało uczestników. Takim oto sposobem, zrobiłyśmy sobie marszobieg, z przewagą marszu. Dotarłyśmy w końcu do jednego z punktów kontrolnych, gdzie czekał na nas mały posiłek regeneracyjny i ruszyłyśmy dalej. Psy ciągnęły jak parowozy (może mam huskiego w borderowo-ozikowym wydaniu?), więc fajnie się szło pod górkę. :D Zwolniłyśmy tempo dopiero po zejściu do głównej ulicy, by bądź co bądź, trochę odpocząć. Ostatni punkt kontrolny znajdował się niewiele przed metą. I tutaj niespodzianka – na ostatniej prostej wyminęło nas dwóch zawodników. :D Jakie było wtedy nasze zdziwienie! Mimo to, marsz ukończyłam w czasie 47 min., co dało nam trzecie miejsce! Jaka to była radocha! Cieszmy się, bo szybko kolejnej wygranej nie będzie. :D


Jakie są moje wrażenia? Bardzo pozytywne! Organizatorzy zaskoczyli mnie swoim profesjonalnym podejściem do tej imprezy. Zadbali o bezpieczeństwo, posiłek regeneracyjny, ciepły napój (do wyboru herbata albo kawa) po zakończonym marszu. Pogoda spłatała nam psikusa i, chwilę po tym jak weszłam na metę, zaczęło dość mocno padać. Jedynym minusem było to, że niestety większość psów dość negatywnie była nastawiona do reszty pobratymców. Także zrobienie jednego, wspólnego zdjęcia, było nie lada wyzwaniem. Szkoda tylko, że impreza była tak mało rozreklamowana i niestety informacja o tym, była zbyt późno podana do publicznej wiadomości. Myślę, że za rok to się zmieni, bo już wiem, że będzie kolejna edycja. Tak oto zakończyłam swoją wakacyjną labę. Mimo, że wakacje dobiegły końca, my szykujemy się do kolejnego dogtrekkingu. Tym razem jedziemy na III Mistrzostwa Małopolski pod Krakowem. Trzymajcie kciuki byśmy się nie zgubili! :-)

Komentarze

Popularne posty