Chore stawy
Poddać się. Dwa słowa, które „chodziły” mi po głowie od
dobrych dwóch miesięcy. Albo od półtorej. Poddać się, zapomnieć, nie patrzeć na
to co było, iść do przodu. Patrzeć w przyszłość a nie w przeszłość. Zrezygnować
z czegoś, co się kochało, co nadawało sens naszemu życiu – ubarwiało je i
sprawiało, że z każdego dłuższego spaceru czerpaliśmy ogromne pokłady nowej
energii, a każdy start w dogtrekkingu był dla nas wspaniałą przygodą, poznaniem
nowych psio-ludzkich teamów, nowym spojrzeniem na siebie w różnych sytuacjach
(czasami nawet w tych ekstremalnych ;-)). Bieganie za piłeczką, szalone pogonie
z pobratymcami, zabawy… Jak wytłumaczyć psu, że trzeba ograniczyć to, co było
super i co dawało niesamowitą radość? Czy da się z dnia na dzień zrezygnować ze
swoich marzeń i tak po prostu przestać marzyć? Jeśli chodzi przede wszystkim o
dobro naszego psa, to jest to oczywiste.
Miesiąc
temu, po zrobieniu RTG i ogólnym zbadaniu Karo, otrzymaliśmy diagnozę – osteofity,
czyli niewielkie zmiany w stawach łokciowych przednich łap. Na szczęście
zareagowałam dość szybko i jest szansa na spowolnienie dalszego postępu choroby.
Bo ta niestety „przychodzi” znienacka i nie mamy na to wpływu. Teoretycznie nic
strasznego, jednak w tamtym momencie grunt osunął mi się spod nóg. Co dalej z
naszą aktywnością i długimi spacerami? Czy będziemy mogli cieszyć się jeszcze
wspólnymi wędrówkami po górach? Cofnijmy się na moment rok wstecz. Wszystko
zaczęło się w sierpniu 2017 roku, kiedy to mieliśmy pierwszą poważniejszą kontuzję. Pies źle
skoczył, czego efektem była dość silna kulawizna w przedniej łapce, która
przeszła po dwóch dniach. Oczywiście mamy takiego pecha, że wszystko zawsze dzieje się w godzinach wieczornych
i podczas weekendu. Przerażona i podłamana zaczęłam szukać informacji na
sprawdzonych forach, stronach internetowych, książkach i czasopismach. Uspokoiłam się trochę, bo jedyne
co to mogło być to po prostu złe stąpnięcie na łapkę. Tak też było. Od tamtego
czasu był spokój. Karo przestał kuleć i robił wszystko to, na co miał ochotę i
co najbardziej kochał – bieganie, zabawy, długie spacery.
Niestety od niedawna coś się posypało. Po naszym pierwszym i ostatnim w tym
sezonie dogtrekkingu w Katowicach (o ile dobrze pamiętam jakoś przełom
kwietnia/maja), dłużej odpoczywał, a dzień później nie wykazywał specjalnej chęci
do spacerów. Pierwsza myśl – potrzebuje więcej odpoczynku niż jeszcze kilka lat
temu. Nie oszukujmy się, w tym roku skończył ok. 7 latek. Czasami było tak, że nie
zawsze był chętny na dłuższy spacer i pokazywał swoje alter ego. Wszak chodziło o to, że pójdzie wyłącznie tam, gdzie on chce. Zatem dla jeszcze lepszego urozmaicenia codziennie zmieniałam kierunek naszej wędrówki. Wiedziałam, że jest
uparty i przeważnie chciał postawić na swoim. Przerabiałam to już kilka razy. Nic się nie zmieniło. Taki
charakter. W takich momentach pojawiała się obustronna frustracja, nerwy i
toczenie walki w którą stronę idziemy. Ja w prawo, on w lewo. Albo na odwrót. Tempo niektórych naszych spacerów uległo lekkiej zmianie. Zaczęła zapalać mi się czerwona lampka. Dla własnego
spokoju i uciszenia wyrzutów sumienia, które czaiły się gdzieś w głębi duszy, szukałam
informacji w książkach. Wszystko co dotyczyło chorób układu ruchu u psów nie zgadzało
się z zachowaniem Karo – nie wykazywał żadnego zachowania świadczącego o tym,
że coś mu dolega, nie kulał na żadną łapę, cieszył się życiem, biegał. Mimo to
nie pozwalałam mu skakać. Jednak cały czas coś nie dawało mi spokoju. Czasami
nasze spacery były jak kolejka zjeżdżająca raz z góry raz pod górę - w jeden
dzień chciał iść na spacer, w drugi nie bardzo. Po dłuższym, 10-15 kilometrowym
spacerze odpoczywał przeważnie półtora dnia. Zrozumiałe. Nie jest już przecież
nastolatkiem, tylko starszym dojrzałym Panem. ;-) Starość mówili, twój pies się
starzeje. Owszem, to etap który nikogo nie ominie. Żadnej żyjącej istoty.
Starzenie się jest nieodłącznym elementem naszej egzystencji. W takich chwilach
toczyłam ze sobą wewnętrzną walkę. Chyba do tej pory nie umiem się z tym
pogodzić, że nasze psiaki tak szybko się starzeją… Życie, po prostu życie i na
to nic nie poradzimy.
Było dobrze. Aż do jakiś trzech-czterech miesięcy wstecz. W
niedługim odstępie czasu zdarzyły nam się kolejne dwie kontuzje – ponownie ewidentne złe
stąpnięcie. Nie dawało mi tylko spokoju to, że zawsze ucierpiała ta sama łapa
(od początku prawa przednia łapa wydawała się słabsza niż lewa). Czerwona
lampka zaczęła już nie tylko się świecić, ale również migać i dawać sygnał
dźwiękowy! Mimo to wszystko się unormowało. Wiedziałam jednak, że wizyta u
ortopedy zbliżała się do nas wielkimi krokami. Chciałam się upewnić i sprawdzić
czy aby na pewno wszystko było w porządku po tych kontuzjach. No i w sumie było ok. Do momentu, aż podczas naszego kilkudniowego wyjazdu zaczął
kuleć. Bez konkretnej przyczyny. Tym razem na obie przednie łapy. Kiedy dłużej leżał/spał
i po dłuższym czasie wstał. Gdy rozchodził było wszystko ok. Na następny dzień wszystko ustąpiło, jak ręką odjął. Wizyta u ortopedy była już umówiona.
W dniu przyjazdu do kliniki weterynaryjnej, pojawiło
się pytanie jak zrobić psu prześwietlenie. Nie zgadzałam się na całkowite
uśpienie, a opcja bez jakiegokolwiek leku uspokajającego nie wchodziła w grę. Stanęło
więc na podaniu „głupiego jasia”. Karo dość szybko zasnął. Pierwsze zdjęcia RTG
nie wykazały nic niepokojącego. Dopiero na następnych dostrzeżono niewielkie osteofity
w stawie łokciowym, które były powodem kulawizny. Porównać to można do
chodzenia z kamieniem w bucie. Nic przyjemnego. Prawdopodobnie przyczyniła się
do tego nasza pierwsza kontuzja, która zapoczątkowała taki a nie inny obrót
sprawy. Ortopeda potwierdził nasze przypuszczenie – problem ze stawami. Zalecono
nam ograniczenie ruchu przez miesiąc (wytłumacz psu, że konieczne jest
zrezygnowanie z 5-7 km spacerów dziennie na rzecz krótszych i mniej
intensywnych przechadzek) i dostaliśmy leki na miesięczną kurację – kolagen oraz tabletki z grupy chondroprotetyków zawierające kwas hialuronowy, chondroitynę, glukozaminę i inne. Na szczęście nie jest konieczne stosowanie
leków z grupy NLPZ. Poprawa jest widoczna dlatego mam nadzieję, że idziemy w
dobrym kierunku. Przed nami wizyta kontrolna i myślę, że będzie już tylko
lepiej. :-)
Osobiście
nie umiem pogodzić się z tym, że to wszystko tak szybko się zaczęło. Na to nie
da się przygotować i za każdym razem będzie to dla właściciela szok. Jednak
trzeba być świadomym tego, że takie coś istnieje i może dopaść naszego psa.
Najbardziej boli fakt, że niestety zwyrodnienia stawów nie da się wyleczyć i nie da się temu zapobiec. Musimy
być świadomi, że wraz z wiekiem będzie się to pogłębiało. Jedyne co można
zrobić to próbować zahamować postęp choroby poprzez podawanie odpowiedniej
suplementacji i leków. A jeśli to nie wystarczy są też inne możliwości, dzięki
którym zwierzak dotknięty zmianami w stawach nie będzie cierpiał – iniekcja dostawowa,
wstrzyknięcie kwasu hialuronowego czy podawanie sterydów. Szczęście w nieszczęściu
jest takie, że u Karo te zmiany są niewielkie i nie ma potrzeby stosowania
leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych.
Początkowo
był to dla mnie koniec świata. Naprawdę. Jak to się mówi, spadło to na mnie jak
grom z jasnego nieba. Dodatkowo ta druzgocąca niepewność z czym dokładnie mamy
do czynienia. Jednak teraz wiem, że koniec świata to nie jest. Owszem, jeśli
taki problem się pojawił to pozostanie z nami do końca życia i do końca Karo
będzie musiał przyjmować odpowiednią suplementację. Może i nie będzie już
dzikich harców i szalonych pogoni za piłką ale myślę, że powoli i stopniowo
będziemy wprowadzać dłuższe, spokojniejsze spacery. W końcu drastyczne
ograniczenie ruchu fatalnie wpłynie na moją i jego psychikę. ;-) Obecnie priorytetem
jest przede wszystkim to, aby jak najbardziej zahamować dalszy rozwój
degeneracji chrząstki stawowej. Jest to jak najbardziej wykonalne, jednak na to
też potrzeba czasu. Bo na ten moment nic więcej nie możemy zrobić.
Komentarze
Prześlij komentarz